Dzień jedenasty
< Dzień dziesiąty | Spis treści | Dzień dwunasty >
27.09.2009 Castelsarrdo
Poranek zaczyna się wcześnie. Bieganie po nieznanym i wciąż śpiącym mieście sprawia nie lada radość. Lokalizuję plaże i wracam na śniadanie. Po standardowo pysznym śniadaniu czas trzeba wybrać się do pobliskiego marketu i uzupełnić zapasy chleba i szpinaku. Z chlebem to jest zabawa. W sporym piecu są pieczone bagietki. I są na nie zapisy. Czekałam długo w kolejce bo pani sprzedawczyni rozdzielała pieczywo według zapisu na kartce. Udało mi się wytargować ostatnie 7 bagietek. Przy okazji praktykowałam moje umiejętności targowania się po włosku. O dziwo udało się.
Mając zapasy możemy spokojnie zająć się lenistwem. Wybieramy się na plaże. Nie jest ona wielkich rozmiarów ani nie jest najczystszą plaża jaką widziałam. Można jednak poopalać wiąż blade ciałka. Ponieważ nie jest tu zbyt czysto jak na standardy Sardynii nie wskakuje w piankę. Weszłam tylko na chwilę do wody popływać. Miłosz natomiast zajął się wyławianiem puszek po piwie i koli. Za to słońce wynagradza nam to czego plaża dać nie może. Popołudniu wracamy na jacht. Zjadamy pyszną zupę, myjemy się z soli i ruszamy na wzgórze zamkowe. Spacer nie zajmuje nam długo. Po drodze do zamku wstępujemy do prześlicznego kościoła. Długo trwa zanim oczy przyzwyczają się do półmroku kościelnego wnętrza. Grube mury mają niewielkie witraże. Więc należy chwilę poczekać żeby nacieszyć oczy. Później siadamy w małej knajpce i dodajemy sobie sił do dalszej drogi popijając zimne piwko. Do zamku docieramy tuż przed zmrokiem. Widok z samego zamku jest niesamowity. Widać okoliczne domy, port w dole i bezkresne niebo. Sam zamek nie posiada wiele eksponatów. Nie licząc ogromnej katapulty, która wygląda na wiekową. Po zwiedzaniu zamku kupujemy drobne pamiątki. Później wędrując przez miasto wracamy na jacht. Dziś będą sławetne naleśniki ze szpinakiem. Czeka nas trochę dłuższe gotowanie.
basia
< Dzień dziesiąty | Spis treści | Dzień dwunasty >