Dzień drugi

< Dzień pierwszy | Spis treści | Dzień trzeci >

18.09.2009 Wenecja

Rano wstaliśmy dość wcześnie. Zjedliśmy śniadanie w kempingowym barze. O 9 odjeżdża autokar, który zawiezie nas na dworzec autobusowy w centrum Wenecji. Po ok 20 min byliśmy już na miejscu. W kiosku kupiliśmy mapę i wyruszyliśmy w kierunku placu Świętego Piotra. Nie wiem przez ile mostków przeszliśmy kierując się do placu. Ale było ich bardzo wiele. Mostki łączą bardzo wąskie alejki. Praktycznie nie ma tu normalnych ulic. Wokoło wąskich kanałów wznoszą się kamieniczki.

Brzegu jest wystarczająco dla pieszych ale ruch nawet dla skuterów nie istnieje tu. Rowerzystów też wielu nie spotkaliśmy. Wszystko transportowane jest wodą. Nawet tramwaj jest tu wodny. Łodzie pływają od przystani do przystani. Co znacznie ułatwia i przyspiesza poruszanie się po mieście. Idąc małymi uliczkami doszliśmy do mostu Rialto. To główny, a w zasadzie uznawany za główny most Wenecji. Jest szeroki i znacznie większy od innych mostów. Na jego szczycie znajdują się sklepiki. W jest on połączeniem ulicy gdzie stai mnóstwo kramów. Można tu kupić pamiątkowe maski, wachlarze a nawet krawaty.

Przeszliśmy przez most i udaliśmy się dalej w kierunku głównego placu. Kiedy dotarliśmy do niego było ok godziny 10. Już o tej porze spory tłumek turystów czekał w kolejce do wejścia do Bazyliki Świętego Marka. Niedługo wcześniej zaczął się też przypływ. Plac powoli był zalewany przez wodę cofającą się z morza. Dla turystów ustawione są specjalne kładki, żeby nie musieli stać po kolana w wodzie. Na początek wybraliśmy wieżę zegarową Torre dell'Orologio.

Kolejka do niej była stosunkowo niewielka. Po kilkunastu byliśmy już w windzie, która zawiozła na nas na sam szczyt. Nie było już nawet kilkunastu schodków na samą górę. Pełen serwis w wykonaniu 'Otis'a'. Z wieży jest wspaniały widok na całą starą część Wenecji. Większość stanowi zbiór wielu małych kamieniczek. Sam widok na Wielki Kanał jest niesamowity. Przy brzegu kołyszą się gondole, a Gondolierzy ubrani w pasiaste koszulki namawiają klientów na przejeżdżę. Na szczycie wieży zawieszone są ogromne dzwony, które ogłuszają turystów swoim biciem o każdej pełnej godzinie.

Po obejrzeniu panoramy miasta wybraliśmy się na lunch. Padło na knajpkę w jednej z wąskich uliczek, które prowadzą do placu Świętego Marka. Zupa, łosoś i sałatka znacznie poprawiły nam humory. Z pełnym brzuszkiem wróciliśmy na plac. Wody było już prawie po kolana. Wiec ściągnęliśmy buty i ochłodziliśmy nogi. W pobliskiej restauracji orkiestra grała walca. Nie tańczyliśmy walca ale w wodzie brodziło się znacznie przyjemniej w jego rytm. Następnie stanęliśmy w kolejce do bazyliki Świętego Marka. Nie była to długa kolejka. Już po 10 minutach byliśmy w środku. Czekając staliśmy na podeście, który prowadzi aż do samego głównego wejścia. Woda zalewa jeszcze przedsionek kościoła. W Bazylice panuje półmrok wokoło głównej nawy jest mnóstwo bocznych ołtarzy.

Prawie przy każdym palą się świece i modlą się ludzie. Główny ołtarz zbudowany jest na szczątkach Świętego Marka. Jego relikwie zostały przywiezione w III w z obszaru dzisiejszego Egiptu. Sam główny ołtarz ma dwie strony. Strona widoczna od wejścia to drewniany tryptyk. Natomiast druga jej część jest złota wysadzana kamieniami. Przedstawia sceny z życia Chrystusa. Misterna robota od której ciężko oderwać wzrok. Następnie udaliśmy się do pałacu Dożów. Do wspaniałego pałacu prowadzi główna klatka schodowa, której sklepienie ozdobione jest 14 – sto karatowym złotem. Do zwiedzania dostępna jest oficjalna część pałacu, gdzie zbierał się senat Wenecji oraz prywatna część gdzie mieszkał Doża. To co przykuło naszą uwagę to sala gdzie planowano podróże handlowe. Na ścianie namalowana była ogromna mapa przedstawiająca Chiny i część Ameryki.

W sumie nic dziwnego, ale mapa namalowana była odwrotnie – tzn północ była na dole, a południe na górze mapy. Następnie przeprawiliśmy się na drugą część Wielkiego Kanału przy pomocy wodnego tramwaju. Na brzegu wyspy stoi wspaniały kościół Sana Maria de Salute. Zbudowana na planie koła biała budowla okazuje się ogromna w środku. Resztę dnia spędziliśmy na spacerze. Wieczorem w dzielnicy Żydowskiej trafiliśmy na wieczerze Sabaswą. Wzdłuż kanału ustawiony był bardzo długi stół gdzie siedziało ok 30 osób i jadło kolacje. Synagoga była już niestety zamknięta. Ale jeszcze nigdy nie widziałam jak wygląda Szabas. Udało nam się nawet chwile porozmawiać z jednym z kelnerów. Keler oczywiście ubrany był w tradycyjny chałat. Pożyczyliśmy in dobrego Szabasu i wróciliśmy na nasz kemping

basia < Dzień pierwszy | Spis treści | Dzień trzeci >